Newsy Skład Zloty Historie klubowe Kminomatografia Zapach benzyny Linki Księga gości Facebook

03-05.09.2010 - Headbanging, Finsterwalde, Niemcy


Już w zeszłym roku wiedzieliśmy, że pojedziemy na kolejna edycję HeadBanging. Wiedzieliśmy też, że nie będziemy jechać niczym plastikowym - trzeba pojechać prawdziwym samochodem, poskładanym z prawdziwego metalu. Padło na dziobaka Dyry (jedyny sprawny :P – przyp.dyra). Cztery osoby na pokładzie: Jaśmina z Dyrą, Trójkąt i ja. Trzeba przyznać, że podróż tym samochodem jest wyjątkowo wygodna, a i wygląd ma pasujący do klimatu takich imprez. Może tylko nieco za nowy, ale wszystko w swoim czasie. Z Milanówka ruszyliśmy po 6, na miejscu byliśmy po 16. „Prawdopodobnie” nie jest to rekordowo szybko, ale jakieś postoje na tarara i się zeszło, a zresztą nie pędziliśmy. 120 km/h to odpowiednia przelotowa prędkość dla takiej fury.

Na miejscu krótka kolejka przed bramą i w moment byliśmy na terenie. Pogoda przyjemna, słońce na niebie, niewiele chmur, ciepło. Rewelacja. Zanim ruszyliśmy ogarnąć, jakie fury się zjechały, zorientowaliśmy się, że większość ich już znamy z innych zlotów, więc poczekaliśmy na resztę ekipy. Najpierw dojechał Szczecin w osobie Igi i Łukasza, niestety tym razem nie Caprikiem (http://www.belzebubs.org/images/zloty/race61_2010/115.jpg), później przyjechał Poznań z czteroosobową reprezentacją: Agata z Hervolem i Magda z Igorem. Podczas gdy oni rozbijali się w „bardziej intymnym miejscu” czyli pod krzakami (gdzie wszyscy notabene lali :P – przyp.dyra), my ruszyliśmy zobaczyć co tam faktycznie przyjechało na imprezę. No i jak już pisałem wcześniej, wróciliśmy lekko zawiedzeni. Tak trochę z wrażeniem, że Niemcy mają 40 hotrodów, więc co się dziwić, że ciągle na zlotach jest to samo. Na szczęście, im później się robiło, tym bardziej się przekonywaliśmy w jakim byliśmy błędzie. Pomijając już fakt, że tak czy inaczej, te co się już widziało, warto zobaczyć jeszcze raz, to sobota rankiem zaskoczyła nas sporą ilością nowych samochodów. Do tego jeszcze ekipa A-bombers ze Szwecji w całkiem niezłym składzie, ACES też wystawili sporo fur no i Czesi pochwalili się swoim hot rodem (fajny pomysł z czeskim komiksem zamiast tylnych-bocznych szyb – przyp.dyra).

Generalnie dużo samochodów, dużo motocykli, a klimat nadal kameralny i przyjemny. Nie ma tłumów ludzi, którzy jedyne co robią to tłoczą się w kolejkach po piwo, kiełbasę i koszulki. Za to, co parędziesiąt metrów, pomiędzy zaparkowanymi przy głównych arteriach bazy wojskowej samochodach, jest grill, gra rock’n’roll, wszyscy się śmieją i dobrze bawią. Niemal piknik rodzinny, tylko alkoholu więcej.

Wyścigi, co by nie powiedzieć, dobre. Małym mankamentem będą tutaj przerwy między poszczególnymi klasami, albo pucharami. Generalnie czasem trzeba poczekać zanim kolejne maszyny staną na starcie. No, a klas jest na tej imprezie nie mało. Zakwalifikować się to też nie takie hyc hyc, hop hop (albo hop-siup :P – przyp.dyra). Przed startem szczegółowy przegląd techniczny przeprowadzany przez gościa, co wie gdzie pociągnąć, w co kopnąć, do czego trzeba zajrzeć, żeby wszystko było zgodne z epoką i faktycznie bezpieczne. Podczas wyścigów widać naprawdę szybkie maszyny, ale są też momenty, gdzie para zestawiona jest tak, że ma się wrażenie jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Na szczęście mało jest tych zwolnionych, choć wprowadzają fajny element zaskoczenia ;P Zaskoczeniem dla nowego widza może być element, w którym najszybsze okazują się sprzęty, które wcale na takie nie wyglądają. No a większość czołówki na takie nie wygląda. Które to? Jak przyjedziecie, to się dowiecie ;)

Wieczorem wszyscy zbierają się w hangarze, gdzie stoi scena. I zaczyna się szaleństwo koncertowo taneczne. Tańce, inaczej jak w większości imprez, mają miejsce głównie pod samą sceną. Prawdą jest, że początki, zanim uda się rozepchać i odsunąć tłum z pod niej, są trudne. Ludzie jednak kumają, że tańczenie przede wszystkim i kulturalnie robią miejsce. Muzyka na żywo do późnych godzin wieczornych. Potem głośniki nadal dźwięczą, ale tylko dla garstek niedobitków. Wszyscy zbierają się o w miarę normalnej porze, bo następnego dnia, albo sobota i wyścigi + zwiedzanie, albo trzeba się zbierać do domu bo niedziela.

No i my też, zmęczeni i niewyspani, ale zadowoleni i naładowani pozytywną energią, wyruszyliśmy w stronę Polski niedzielnym porankiem. Tym razem z Trójkątem za kierownicą, bo tylko on mógł ;) (bo się skasował już w piątek a w sobotę regenerował :E – przyp.dyra). Nie wiem, która była godzina, jak ruszaliśmy (była 10 rano – przyp.dyra), ale w Milanówku byliśmy o 18nastej, co jak na nas i nasze powroty jest wynikiem rewelacyjnym!

Kolejna udana impreza za zachodnią granicą, bezproblemowa podróż 1300 kilometrów, jak by nie było starą furą. Wyścigi (zwłaszcza końcówka) emocjonujące, imprezy wieczorne rewelacyjne (ekipa rodaków w pytę :D – przyp.dyra). W ciągu dnia miło i przyjemnie, jest co robić, co oglądać. Słowem za rok znowu będziemy, bo warto, naprawdę warto!

spawn

Fotki z nocnych baletów z aparatu Marchewy, dziękooofka :]